poniedziałek, 29 kwiecień 2024
jakub
Przeczytasz w: 1 minutę

Europejski rynek tuczników osiągnął dolny poziom cenowy. Ceny tuczników przestały spadać w Niderlandach, Danii, Belgii i Austrii – informuje ISN. Nawet w Hiszpanii mocno doświadczonej przez pandemię koronawirusa widać oznaki normalności. Rosną moce przerobowe zakładów mięsnych, które wcześniej musiały zwolnić linie produkcyjne lub wysłać część swoich załóg na kwarantannę. Zamknięte z powodu infekcji pracowników zakłady w Niemczech przymierzają się do wznowienia produkcji.

Coraz mocniej unijni eksporterzy koncentrują się na rynku azjatyckim, gdzie ze względu na kryzys branży wieprzowiny w USA mogą odbudować swoje pozycje. Przy obecnych cenach wieprzowiny w UE nie powinno być problemu do zwiększania eksportu do Azji.

Jeżeli odmrażanie gospodarek państw europejskich będzie postępować planowo (w tym restauracji i hoteli), to możemy liczyć na bardziej widoczny udział sezonu letniego, który będzie sprzyjał wzrostom cenowym żywca wieprzowego. W Niemczech w dniu 20/05/2020 cena VEZG wzrosła o 6 centów do wysokości 1,66 €/kg (wbc).

Na polskim rynku widać znaczącą korektę cen w górę. Wyprzedaż żywca w ostatnich tygodniach spowodowała braki na rynku tuczników. Cena szybko nabiera rozpędu i zaczyna oscylować w przedziale 6,60 – 7,00 zł/kg (wbc).

Aleksander Dargiewicz

http://www.kzp-ptch.pl/95-aktualnosci/

Przeczytasz w: 2 - 4 min

-UOKiK informuje:

- Konsumenci skarżyli się, że wywieszki w sklepach sieci Biedronka wprowadzają w błąd co do kraju pochodzenia owoców i warzyw.

- Kontrole Inspekcji Handlowej potwierdziły nieprawidłowości w tym zakresie.

- Prezes UOKiK Tomasz Chróstny wszczął postępowanie, w którym postawił właścicielowi sieci zarzut naruszania zbiorowych interesów konsumentów.

Każdy konsument ma prawo do pełnej, jasnej i prawdziwej informacji o ofercie sklepu. W przypadku warzyw i owoców obejmuje ona m.in. wskazanie kraju, w którym zostały one wyhodowane. Dopiero mając rzetelne dane, klient może podjąć świadomą decyzję o zakupie. Tymczasem – jak wynika ze skarg konsumentów potwierdzonych podczas kontroli Inspekcji Handlowej – w sklepach sieci handlowej Biedronka na wywieszkach pojawiały się nieprawdziwe informacje o kraju pochodzenia warzyw i owoców. Prezes Urzędu Ochrony Konkurencji i Konsumentów wszczął w związku z tym postępowanie wobec Jeronimo Martins Polska, właściciela tej sieci.

- Postawiłem spółce Jeronimo Martins Polska zarzut stosowania praktyki naruszającej zbiorowe interesy konsumentów poprzez wprowadzanie ich w błąd co do kraju pochodzenia owoców i warzyw. Dla wielu osób to kluczowa informacja, która mogła przesądzić o zakupie danego produktu. Konsumenci coraz częściej kierują się w swoich wyborach patriotyzmem gospodarczym i chętnie sięgają po produkty krajowe. Nieprawdziwe informacje w sklepach Biedronka mogły zniekształcić ich decyzje zakupowe – mówi Tomasz Chróstny, prezes UOKiK.

Jeśli zarzut wprowadzania konsumentów w błąd co do kraju pochodzenia owoców i warzyw się potwierdzi, to spółce Jeronimo Martins Polska grozi kara do 10 proc. rocznego obrotu. Prezes UOKiK prowadzi wobec tego przedsiębiorcy także inne postępowania, np. dotyczące nieprawidłowego informowania konsumentów o cenach oraz nieuczciwych praktyk wobec dostawców produktów spożywczych.

Kontrole Inspekcji Handlowej

Skalę nieprawidłowości dotyczących przekazywania nieprawdziwych informacji o kraju pochodzenia owoców i warzyw pokazały kontrole Inspekcji Handlowej. Inspektorzy porównywali dane na sklepowych wywieszkach z tymi na opakowaniach zbiorczych, jednostkowych oraz dokumentach dostawy. Szczególną uwagę zwracali na owoce i warzywa, które były deklarowane jako polskie. Pod lupę wzięli przede wszystkim takie, wobec których istniało największe ryzyko podania błędnego kraju, ponieważ rosną zarówno w Polsce, jak i w innych państwach, np. ziemniaki, jabłka, cebulę, kapustę, marchew.

W IV kwartale 2019 r. nieprawidłowości w zakresie wprowadzania w błąd co do kraju pochodzenia warzyw i owoców w związku z przekazywaniem na wywieszkach nieprawdziwych informacji inspektorzy stwierdzili w 49 sklepach sieci Biedronka. Z tego powodu zakwestionowali 132 partie owoców i warzyw spośród 644 skontrolowanych, czyli 20,4 proc. W przypadku produktów deklarowanych na wywieszkach jako polskie wprowadzenie w błąd miało miejsce w przypadku 64 partii (9,9 proc.).

Natomiast w I kwartale 2020 r. Inspekcja Handlowa stwierdziła nieprawidłowości dotyczące podawania nieprawdziwych informacji o kraju pochodzenia owoców i warzyw w 11 sklepach Biedronka pomimo faktu, że kontrole prawidłowości oznakowania zostały wstrzymane na czas wprowadzonych ograniczeń funkcjonowania placówek handlowych w epidemii koronawirusa. Inspektorzy zgłosili zastrzeżenia do 24 partii spośród 168 skontrolowanych w tych placówkach (14,2 proc.), z tego w przypadku 19 partii (11,3 proc.) pochodzenie owoców lub warzyw niezgodnie z prawdą zadeklarowano jako polskie. Przykładowo na wywieszce przy stoisku widniała „Polska”, a w rzeczywistości marchew pochodziła z Belgii i Holandii (sklepy w woj. śląskim), ogórki szklarniowe wyrosły na Ukrainie (sklep w woj. lubelskim), kapusta włoska przyjechała z Francji (sklep w woj. zachodniopomorskim).

Konsumencie, zauważyłeś nieprawidłowe oznakowanie krajem pochodzenia warzyw lub owoców w sklepach innych sieci handlowych? Zawiadom Inspekcję Handlową.

Chętniej kupujemy polskie produkty

Świadomość konsumentów dotycząca żywności systematycznie wzrasta. Badanie Ipsos „Moda na polskość” z 2016 r. pokazało, że 73 proc. Polaków stara się wspierać polską gospodarkę poprzez kupowanie produktów wyprodukowanych w naszym kraju. Przy tym kraj pochodzenia ma największe znaczenie przy wyborze żywności – aż 76 proc. ankietowanych wskazało, że wolałoby wybrać produkt polski od zagranicznego.

UWAGA: komunikaty publikowane są w serwisie PAP bez wprowadzania przez PAP SA jakichkolwiek zmian w ich treści, w formie dostarczonej przez nadawcę. Nadawca komunikatu ponosi odpowiedzialność za jego treść – z zastrzeżeniem postanowień art. 42 ust. 2 ustawy prawo prasowe.(PAP)

kom/ mom/

 
Źródło informacji: UOKiK
Przeczytasz w: 3 - 5 min

Możliwość stosowania wirtualnych kas fiskalnych, zgodnie z projektem rozporządzenia Ministerstwa Finansów, miała mieć tylko branża transportowa, ale w maju rozszerzono katalog podmiotów również o branżę gastronomiczną, hotelarską i handlu węglem. – Nie powinniśmy zaczynać od takich wrażliwych podatkowo sektorów – podkreślają eksperci. Ich zdaniem wprowadzenie wirtualnych kas rodzi pole do nadużyć i unikania rejestracji transakcji, co może prowadzić do wzrostu szarej strefy i zmniejszenia wpływów z VAT do budżetu. Ze względu na łatwość ingerencji w oprogramowanie rośnie też ryzyko wycieku danych i szpiegostwa gospodarczego.

Kasy wirtualne mają być alternatywą dla użytkowanych dotychczas kas rejestrujących. W przeciwieństwie do nich wirtualna kasa nie wymaga zakupu sprzętu. Wystarczy oprogramowanie, które można zainstalować na dowolnym urządzeniu, np. na telefonie, tablecie czy laptopie.

– Przed rokiem w nowelizacji ustawy o podatku od towarów i usług nieopatrznie, nawet bezrefleksyjnie, dopisano do kas rejestrujących online możliwość stosowania również tzw. kas online niesprzętowych. Kasy online, połączone z tzw. Centralnym Repozytorium Kas, na bieżąco raportują do Ministerstwa Finansów, a jednocześnie zachowują dane dotyczące przeprowadzonych transakcji we własnej pamięci. Jednak rok temu dopisano możliwość, żeby kasa online była kasą nieistniejącą, czyli aplikacją – mówi agencji Newseria Biznes prof. Witold Modzelewski, prezes Instytutu Studiów Podatkowych.

To budzi szereg zastrzeżeń wśród ekspertów. 

– Wprowadzenie wirtualnych kas fiskalnych będzie oznaczało chaos. Nie będzie wiadomo, kto i jak rejestruje te dane, nie będą one również wysyłane do Ministerstwa Finansów. Największy chaos będzie panował w Krajowej Administracji Skarbowej, ponieważ w tej chwili urzędy skarbowe, które prowadzą czynności sprawdzające, dokładnie wiedzą, co mogą sprawdzić, mogą zidentyfikować urządzenie i mają pełne dane. W przypadku wprowadzenia kas wirtualnych nikt nie będzie w stanie ich skontrolować. Poza tym, czy oprogramowanie, które może wyglądać dokładnie tak samo jak kasa software’owa, faktycznie nią będzie? – pyta Marcin Monkiewicz, prezes Organizacji Pracodawców Branży Fiskalnej.

Bez względu na rodzaj kasy przed rozpoczęciem jej użytkowania konieczne jest przeprowadzenie fiskalizacji i uzyskanie numeru ewidencyjnego. W przypadku kas online dzieje się to automatycznie, nie ma potrzeby zgłaszania jej do urzędu skarbowego jak w przypadku zwykłej kasy fiskalnej.

– Możemy na przykład zgubić telefon, na którym zainstalowana jest kasa, i co wtedy? Jak będziemy do tego podchodzić, skoro kasa nie będzie cały czas podłączona do repozytorium i nie będzie wysyłała danych? Co, jeśli kasa się sformatuje albo wirus zaatakuje dysk twardy? – zastanawia się prezes OPBF.

Problemem jest także bezpieczeństwo cyfrowe tego oprogramowania i ryzyko wycieku danych.

– Idąc krok dalej, trzeba się zastanowić nad możliwością wykorzystania takiego oprogramowania do szpiegostwa gospodarczego – ponieważ nie będziemy mieć pewności, jakie intencje miał twórca aplikacji – podkreśla Marcin Monkiewicz. – Poza tym, co w przypadku, kiedy kupimy kasę wirtualną, której twórca popełnił błąd? Mimo że to oprogramowanie będzie certyfikowane przez Główny Urząd Miar, może się okazać, że coś zostało niedopatrzone. Takie rzeczy się zdarzają. Czy wtedy podatnik będzie odpowiadał za błędy konstrukcyjne programu?

Z założenia wirtualne kasy fiskalne, ze względu na łatwą dostępność i obniżenie kosztów, miały zachęcić przedsiębiorców do wyjścia z szarej strefy. Zdaniem ekspertów może być jednak zupełnie inaczej.

– Przedsiębiorcy, którzy będą chcieli wyjść z szarej strefy za pomocą nieistniejących kas rejestrujących, czyli wirtualnych, zrobią to. To nie oni są problemem. Problemem są ci, którzy działają w złej wierze – ocenia prof. Witold Modzelewski .

 Na zdrowy rozsądek Ministerstwo Finansów powinno być ostatnim podmiotem zainteresowanym, żeby kasy wirtualne wprowadzać szybko i na dużą skalę – mówi dr Marian Szołucha z Instytutu Prawa Gospodarczego.

Wirtualne kasy mogą więc oznaczać rozszczelnienie systemu rejestracji sprzedaży, a tym samym wzrost szarej strefy.

 To urządzenie pozwala ukryć przed kontrolerem fakt sprzedaży nieopodatkowanej. Czyli nic nie udowodnimy nawet temu, który będzie działał w złej wierze, a to znaczy, że będzie bezkarny – podkreśla prof. Witold Modzelewski. – Raz utracone pieniądze przez państwo, czyli raz niezapłacone podatki, są stratami bezpośrednimi i przede wszystkim bezpowrotnymi. Nigdy tych pieniędzy nie odzyskamy, to nie jest moment na taki eksperyment.

Ministerstwo Finansów podkreślało, że ze względu na to ryzyko pilotaż powinien być przeprowadzony na małej grupie podatników. Początkowo miała być to tylko branża transportowa, ale w maju resort rozszerzył katalog o sektory: gastronomiczny, hotelarski i handlu węglem. Tymczasem tylko w gastronomii szarą strefę szacuje się na 1–2 mld zł rocznie. Po wprowadzeniu wirtualnych kas fiskalnych skala ta może być znacznie większa. Jak wynika z danych Krajowej Izby Gospodarczej Elektroniki i Telekomunikacji, w dużych sieciach restauracji poziom szarej strefy sięga 5 proc. Tam, gdzie proces sprzedaży jest mniej sformalizowany, czyli np. w pojedynczych punktach gastronomicznych, nierejestrowane transakcje mogą odpowiadać nawet za połowę obrotów.

– Branża hotelarska, restauracyjna i cateringowa uważana jest przez samą administrację skarbową za wrażliwą. Wprowadzenie kas wirtualnych w takim trybie daje zielone światło do kolejnych nadużyć – mówi Stefan Kamiński, prezes Krajowej Izby Gospodarczej Elektroniki i Telekomunikacji.

Jak podkreślają eksperci, początkowo tego typu kasy powinny być przeznaczone dla branż, które do tej pory nie były objęte kasami fiskalnymi. Obszarem do przetestowania kas wirtualnych może być sprzedaż z automatów, sprzedaż internetowa czy przejazdy przy wykorzystaniu aplikacji.

https://biznes.newseria.pl/

Przeczytasz w: 5 - 9 min

Wybuch pandemii COVID-19 wywarł do tej pory znaczny wpływ na przemysł, powodując szereg implikacji społeczno-gospodarczych. Zrównoważony przemysł rybny i jego pracownicy stoją aktualnie przed największymi w historii wyzwaniami, jakie niesie za sobą pandemia. Aby uchronić rynek przed utratą dostępności produktów rybnych i owoców morza, przemysł stawia na przedsiębiorcze i nowatorskie rozwiązania.

Przeczytasz w: 3 - 5 min

Chociaż ostatnie tygodnie przyniosły w niektórych regionach kraju większe opady deszczu i sytuacja wodna się poprawiła, zagrożenie suszą hydrologiczną wciąż istnieje. – Do suszy rolnicy muszą się przyzwyczaić, choć trudno mówić o tym, że można się do tego przygotować – mówi Wiktor Szmulewicz, prezes Krajowej Rady Izb Rolniczych. Jak podkreśla, konieczne są długofalowe inwestycje, działania zwiększające retencję i właściwa agrotechnika. Przede wszystkim Polska potrzebuje jednak długofalowego programu gospodarki wodą. Nad takim dokumentem pracuje już PGW Wody Polskie, a podobne dokumenty planistyczne tej rangi przyjęły już m.in. Wielka Brytania, Francja, Hiszpania i Ukraina.

 Do suszy trudno się przygotować. To nie jest wyjątkowa rzecz, która pojawia się w tym roku. Mamy suszę trzeci rok z rzędu i braki wody nie zostały uzupełnione przez opady jesienne ani zimowe. Gdybyśmy tę wodę magazynowali wcześniej, dziś moglibyśmy z niej korzystać, zwłaszcza do nawadniania upraw intensywnych, jak warzywa. Ale te zasoby zgromadzonej wody są w Polsce minimalne, więc takich możliwości nie mamy – mówi agencji Newseria Biznes Wiktor Szmulewicz, prezes Krajowej Rady Izb Rolniczych.

W Polsce od co najmniej siedmiu lat zimą występują znikome opady śniegu. Miniona zima była najcieplejszą w historii pomiarów i już trzecią z rzędu, w której śnieg nie spadł w ogóle. Braku pokrywy śnieżnej, która zapewniałaby wilgotność gleby na wiosnę, nie zrekompensowały też znikome opady deszczu. Według danych PGW Wody Polskie w grudniu i styczniu w wielu regionach kraju opady stanowiły raptem 40–60 proc. normy wieloletniej. Na przełomie kwietnia i maja w wielu miejscach Polski nasycenie gleby wodą spadło poniżej 30 proc., w niektórych rejonach nawet do 10 proc. Susza hydrologiczna, która objawia się spadkiem poziomu rzek, wód gruntowych i wpływa na wegetację roślin, wystąpiła na ok. 90 proc. terytorium Polski.

Obecnie, po opadach w ostatnich tygodniach, sytuacja się poprawia, choć – jak pokazują mapy IMiGW – w centralnej i zachodniej Polsce wciąż są regiony, gdzie wskaźnik wilgotności gleby oscyluje poniżej 30 proc. Tymczasem już poziom 30–40 proc. wskazuje na deficyty wody w strefie korzennej roślin.

Susze, które uderzają zwłaszcza w energetykę, przemysł i rolnictwo, nawiedzają Polskę regularnie już od lat. W ubiegłym roku szczególnie dotkliwa była susza rolnicza, która dotknęła ponad 200 tys. gospodarstw rolnych i przełożyła się na spadek plonów oraz wzrost cen żywności. Podobnie może być i w tym roku. Jak podkreśla prezes KRIR, konieczne są m.in. długofalowe inwestycje, działania zwiększające retencję i właściwa agrotechnika.

– Uprawy trzeba starać się prowadzić w taki sposób, żeby tracić jak najmniej wody. Właściwa agrotechnika, czyli uprawianie roślin, które są bardziej odporne na suszę, też jest bardzo ważna. Wyzwanie stoi przed światem nauki i instytutami rolniczymi, aby opracowały takie nowe odmiany roślin, które będą odporniejsze na suszę i stresy temperaturowe. Byliśmy przygotowani do innego klimatu i innych wymagań. Dzisiaj musimy nauczyć się z tą suszą żyć, bo ona staje się już u nas zjawiskiem trwałym – mówi ekspert.

Z analiz PGW Wody Polskie, które zostały wykonane na potrzeby planu przeciwdziałania skutkom suszy (PPSS), w Polsce 45 proc. terenów rolnych i leśnych (przede wszystkim na terenie województwa wielkopolskiego, części kujawsko-pomorskiego, lubuskiego oraz Mazowsza) jest zagrożonych występowaniem suszy rolniczej. Z kolei zasięg obszarów zagrożonych suszą hydrogeologiczną stanowi 35,6 proc. powierzchni Polski. 

– W Polsce potrzebujemy długofalowego programu gospodarki wodą. Mam na myśli nie tylko wielkie budowle i spiętrzania na głównych rzekach. Taka regulacja jest ważna, ale ma mniejsze oddziaływanie na rolnictwo. Przykładem jest Kujawsko-Pomorskie i wielka tama we Włocławku, podczas gdy największe susze występują właśnie w tym regionie, bo wypływająca woda nie jest wykorzystywana do celów rolniczych – mówi prezes Krajowej Rady Izb Rolniczych.

W Polsce poziom retencji wodnej utrzymuje się na poziomie ok. 6,5 proc. (dla porównania, w Hiszpanii to około 40 proc.). Aby zgromadzone zasoby wodne zaspokoiły wszystkie potrzeby ludzi, gospodarki i środowiska, retencja powinna być przynajmniej dwa razy wyższa. Zwiększenie jej poziomu i przeciwdziałanie skutkom suszy jest obecnie najważniejszym zadaniem PGW Wody Polskie, które w ramach programu „Stop suszy!” realizuje inwestycje wpływające na poprawę bilansu wodnego kraju. W tym roku na ten cel przeznaczone są ponad 2 mld zł, a działania będą skoncentrowane na lokalnych terenach rolnych, ze szczególnym uwzględnieniem regionów dotkniętych suszą rolniczą. Na nowatorski program retencji korytowej, przeznaczony wyłącznie dla rolnictwa, w tym roku zostanie przeznaczonych 60 mln zł.

PGW Wody Polskie kończy też opracowanie kompleksowego planu przeciwdziałania skutkom suszy. Dokument będzie zawierać analizę możliwości powiększenia zasobów wodnych, wskaże też niezbędne inwestycje i wytyczne dla samorządów dotyczące kształtowania zrównoważonej gospodarki wodnej na terenach gmin. Podobne dokumenty planistyczne tej rangi przyjęły już m.in. Wielka Brytania, Francja, Hiszpania, Słowacja i Ukraina.

 Trzeba przygotować plany strategiczne, zrobić nowe mapy i zidentyfikować dokładne potrzeby, a potem je realizować. Susze to nie tylko problem rolnictwa, bo my zużywamy około 15 proc. wody, może nawet mniej, ale również przemysłu i ludzi w miastach, którzy muszą wiedzieć, że mamy ograniczone ilości wody pitnej. Zasoby mamy podobne, co Egipt, więc jesteśmy jednym z najbardziej zagrożonych brakiem wody krajów w Europie – mówi Wiktor Szmulewicz.

W tym tygodniu minister rolnictwa Jan Krzysztof Ardanowski i prezydent Andrzej Duda zapowiedzieli rozpoczęcie prac nad specjalną ustawą dotyczącą walki z suszą. Przewiduje ona m.in. rozwiązania prawne ułatwiające działalność dla rolników, samorządów i spółek wodnych w zakresie przeciwdziałania suszy oraz zwiększenie poziomu retencjonowanych wód przynajmniej do 15 proc. w perspektywie do 2027 roku.

https://biznes.newseria.pl/news/rolnicy-musza,p1246718522

Przeczytasz w: 1 - 2 min

Brak rzeźni, która byłaby zainteresowana ubojem świń ze strefy niebieskiej w województwie lubuskim i wielkopolskim powoduje duże anomalie na rynku żywca wieprzowego. Producenci świń ze stref niebieskich zostali pozbawieni możliwości sprzedaży na lokalnym rynku. Jedyną opcją, która jest dostępna, to przemieszczanie świń do rzeźni położonych na wschodzie kraju. Brak zainteresowania odbiorem świń ze strefy niebieskiej oraz wysokie koszty transportu sprawiają, że ceny oferowane za żywiec ze strefy niebieskiej są znacznie niższe od tych oferowanych przy skupie świń ze strefy wolnej od ASF. Brak odpowiednio zorganizowanego rynku w związku z wystąpieniem choroby sprawia, że rolnicy, którzy nie z własnej woli znaleźli się w strefie niebieskiej, są zmuszeni do sprzedaży żywca po zaniżonej cenie i ponoszą straty. Sytuacja jest dramatyczna, albowiem w zależności od tygodnia ceny skupu żywca wieprzowego w strefach niebieskich były niższe od 60 do 90 groszy za kilogram.

Wnioskujemy o wprowadzenie dopłat wyrównawczych dla producentów świń, którzy znaleźli się w strefach niebieskich na terenie całego kraju. Dopłaty wyrównawcze pozwolą utrzymać produkcję trzody chlewnej w strefach niebieskich oraz (jak pokazują doświadczenia z innych krajów) ograniczą ryzyko związane nielegalnym przemieszczaniem świń (poza nadzorem Inspekcji Weterynaryjnej) w celu osiągnięcia wyższej ceny za żywiec. Jest to szczególnie ważne ze względu na zbliżanie się sezonu letniego, w którym przez ostatnie lata obserwowaliśmy większą liczbę ognisk ASF w stadach świń w Polsce. Pokusa niekontrolowanego przemieszczania świń ze stref niebieskich może przyczynić do rozprzestrzeniania się wirusa ASF na inne obszary kraju.

http://www.kzp-ptch.pl/95-aktualnosci/3788-wnioskujemy-o-wprowadzenie-doplat-wyrownawczych-dla-producentow-swin-ktorzy-znalezli-sie-w-strefach-niebieskich-na-terenie-calego-kraju

Przeczytasz w: 1 - 2 min

- ARiMR informuje:

Rolnicy posiadający mniej niż 10 ha gruntów ornych również w tym roku mogą złożyć, zamiast e-wniosku o płatności bezpośrednie i obszarowe z PROW 2014-2020, oświadczenie potwierdzające brak zmian w stosunku do wniosku z roku poprzedniego.

Przeczytasz w: 2 - 3 min

- ARiMR informuje:

Od środy 3 czerwca do 1 sierpnia 2020 r. młodzi rolnicy będą mogli składać w ARiMR wnioski o przyznanie premii na rozpoczęcie samodzielnego gospodarowania. Pomoc finansowana jest z budżetu PROW 2014-2020.

O „Premię dla młodych rolników” może ubiegać się osoba, która w dniu złożenia wniosku ma nie więcej niż 40 lat i posiada odpowiednie kwalifikacje zawodowe. Jeżeli ich nie ma, powinna uzupełnić je w ciągu 36 miesięcy od dnia doręczenia decyzji o przyznaniu pomocy. Musi też posiadać gospodarstwo rolne o powierzchni co najmniej 1 ha i rozpocząć prowadzenie w nim działalności rolniczej nie wcześniej niż 24 miesiące przed dniem złożenia wniosku o przyznanie pomocy.

Jednym z warunków przyznania 150 tys. zł. premii jest utworzenie gospodarstwa rolnego o wielkości ekonomicznej nie mniejszej niż 13 tys. euro i nie większej niż 150 tys. euro. Kolejny wymóg dotyczy powierzchni użytków rolnych w gospodarstwie. Musi być ona co najmniej równa średniej krajowej, a w województwach, w których średnia powierzchni gospodarstw jest niższa niż krajowa - gospodarstwo musi mieć wielkość średniej wojewódzkiej. Natomiast maksymalna powierzchnia nie może być większa niż 300 ha.

Złożone przez młodych rolników wnioski zostaną poddane ocenie punktowej. Suma uzyskanych punktów (co najmniej 8) będzie decydowała o kolejności przysługiwania pomocy dla województwa mazowieckiego oraz łącznie dla pozostałych województw.

Premia w wysokości 150 tys. zł będzie wypłacana w dwóch ratach:

- I - w wysokości 120 tys. zł - na wniosek o płatność pierwszej raty złożony po spełnieniu przez młodego rolnika warunków, z zastrzeżeniem których została wydana decyzja o przyznaniu pomocy, w terminie 9 miesięcy od dnia doręczenia tej decyzji;

- II - w wysokości 30 tys. zł - na wniosek o płatność drugiej raty złożony po realizacji biznesplanu.

Zgodnie z przepisami rolnik musi przeznaczyć całą kwotę premii na inwestycje dotyczące działalności rolniczej lub przygotowania do sprzedaży produktów rolnych wytwarzanych w swoim gospodarstwie. Ważne jest, że co najmniej 70 proc. tej kwoty musi zostać wydane na inwestycje w środki trwałe.

Dotacji nie może przeznaczyć na chów drobiu (z wyjątkiem produkcji ekologicznej), prowadzenie plantacji roślin wieloletnich na cele energetyczne oraz prowadzenie niektórych działów specjalnych produkcji rolnej.

Wnioski będą przyjmowały oddziały regionalne ARiMR. W czasie trwania na terenie kraju stanu epidemii ARiMR zachęca, by przekazywać je w następujący sposób: w formie dokumentu elektronicznego na elektroniczną skrzynkę podawczą, za pośrednictwem platformy ePUAP lub przesyłką rejestrowaną nadaną w placówce Pocztą Polskiej. Dokumenty można również dostarczyć do specjalnych wrzutni, które ustawione są w placówkach terenowych Agencji, lub osobiście.

UWAGA: komunikaty publikowane są w serwisie PAP bez wprowadzania przez PAP SA jakichkolwiek zmian w ich treści, w formie dostarczonej przez nadawcę. Nadawca komunikatu ponosi odpowiedzialność za jego treść – z zastrzeżeniem postanowień art. 42 ust. 2 ustawy prawo prasowe.(PAP)

kom/ mom/

 
Źródło informacji: ARiMR
Przeczytasz w: 1 - 2 min

Pandemia COVID-19 w coraz większym stopniu oddziałuje na rynek wieprzowiny. Zalecenia związane z walką z koronawirusem w wielu krajach wymagają zachowania odpowiedniej odległości między pracownikami na linii produkcyjnej. Mniejsza liczba pracowników na zmianie wymusza spowolnianie procesu produkcji, czego efektem jest spadek liczby ubijanych świń. Niższe potrzeby surowcowe od razu wywołują presję na ceny skupu żywca. Szczególnie widoczne jest to we Włoszech, gdzie liczba ubijanych świń spadła o 20% z powodu zamknięcia lub ograniczenia produkcji w wielu zakładach mięsnych.

Producenci trzody chlewnej w obliczu spadających cen skupu reagują panicznie. Do rzeźni trafiają coraz lżejsze tuczniki. Rolnicy w obawie przed dalszym spadkiem cen skupu starają się sprzedać jak największą liczbę świń. Do końca maja zamknięto małą giełdę niemiecką. Nie było zainteresowanych zakupem wystawianych na aukcji świń. Chęć pozbycia się żywca przez wielu producentów świń w tym samym czasie napędzało spadek cen skupu w wielu krajach. Według ISN cena skupu w Belgii spadła aż o 17 centów w porównaniu do poprzedniego tygodnia.

Niektórzy analitycy zwracają uwagę na fakt, że ze względu na duży problem z zamkniętymi zakładami mięsnymi w USA, jest szansa na wysłanie większej ilości wieprzowiny z UE do Chin i na inne rynki azjatyckie. Potwierdzają to większe dostawy europejskiej wieprzowiny do Korei Południowej i Japonii.

W związku z nieznaczną poprawą sytuacji na rynku niemieckim w dniu 13/05/2020 cena skupu tuczników VEZG pozostała bez zmian 1,60 €/kg (wbc). W krajowych rzeźniach spadki cen skupu również ustały. W wielu zakładach utrzymano ceny z ubiegłego tygodnia. Otworzenie restauracji w Polsce od poniedziałku 18 maja br. będzie sprzyjało poprawie sytuacji na rynku wieprzowiny.

http://www.kzp-ptch.pl/95-aktualnosci/3787-otworzenie-restauracji-w-polsce-bedzie-sprzyjalo-poprawie-sytuacji-na-rynku-wieprzowiny

Przeczytasz w: 1 - 2 min

Pandemia COVID-19 w coraz większym stopniu oddziałuje na rynek wieprzowiny. Obserwujemy stopniowy rozdźwięk pomiędzy ceną żywca a ceną produktów wieprzowych na półkach sklepowych. Drastyczny spadek ceny w Niemczech w dniu 6 maja 2020 (aż o 10 centów) było wynikiem nie tylko zamkniętych restauracji, ograniczeń w organizowaniu imprez i towarzyskich spotkań przy grillu, ale również zamknięciem dwóch dużych ubojni w landach North Rhine-Westphalia i Schleswig-Holstein. Powodem wyłączenia produkcji w tych zakładach było potwierdzenie zakażeń koronawirusem u części załóg. Władze lokalne zarządziły przetestowanie pracowników również pozostałych zakładów mięsnych w kierunku COVID-19. Ewentualne potwierdzenie zakażeń w innych zakładach może spowodować dodatkową presję na cenę skupu żywca wieprzowego w tym kraju.

Wygląda na to, że u naszych zachodnich sąsiadów również nie ma procedur zapewniających utrzymanie ciągłości produkcji w zakładach mięsnych dotkniętych koronawirusem. W przypadku zakażenia części załogi cały zakład jest zamykany. Podobnie odbyło się to w USA. To właśnie zamykania zakładów mięsnych w Polsce, czy braku personelu do obsługi zwierząt na fermie obawiamy się najbardziej. Zamknięcie zakładu ubojowego z dnia na dzień stwarza bardzo trudną sytuację dla producentów żywca nieprzygotowanych na tę okoliczność. Jeszcze większe zagrożenie stwarza pozostawienie zwierząt bez obsługi w razie przymusowej kwarantanny personelu fermy.

http://www.kzp-ptch.pl/95-aktualnosci/3785-kroronawirus-w-zakladach-miesnych-w-niemczech

Strona 51 z 73

Najlepsi dostawcy i producenci maszyn, przypraw, chemii przemysłowej i opakowań zamieszczają swoje reklamy na naszych łamach. Firma WOMAT zajmuje się również kompleksową obsługą medialną i reklamową podmiotów gospodarczych. Zapewniamy wykonanie zlecenia - od projektu do ostatecznej realizacji.

Zapis na newsletter

Zgadzam się na Warunki korzystania

Please publish modules in offcanvas position.